niedziela, 27 stycznia 2013

Pyszna sanna

Ile to lat minęło od ostatniego kuligu, w którym miałam przyjemność śmigać? A będzie 20 jak nic. Całe szczęście sąsiad wpadł na pomysł pospolitego ruszenia wiejskiego i zorganizował rozrywkę dla wszystkich mieszkańców, małych i dużych. Tak po prostu, sam z siebie, bo uznał, że więzi międzyludzkie nam się rozsypują.
Pożyczyliśmy mocne sanki z grubym sznurem, a nawet dzwonki, ubraliśmy się na cebule i na bałwana i ruszyliśmy z Maćkiem i bratanicą do zabawy.


 Uczestników zgłosiła się imponująca ilość, co stanowiło nie lada problem, bo zestaw 20 sanek załadowanych podwójnie okazał się nie do ogarnięcia. Co chwila zrywał się jakiś sznurek (nasz sprzęt dał radę), aż co niecierpliwsi lub przybyli z małymi dziećmi dali sobie spokój. 


W końcu zdecydowaliśmy odczepić połowę zaprzęgu i jeździć zmianowo, więc dalej poszło prawie gładko. Prawie, bo mocno obnażona powierzchnia jezdni nieźle zgrzytała pod płozami. Polna droga z kolei okazała się zdradliwa, bo kryjąca pod śniegiem muldy ziemi, na których sanki robiły fiku miku. Ale i tak zabawa była pyszna, czy siedziałam z przodu:


 czy też z tyłu

Ubawiłam się jak dziecko i spędziłam na mrozie rekordowy czas 3h, bo po przejażdżce nie było końca atrakcji. Druga zmiana w tym czasie ułożyła zgrabny stos na ognisko i wystrugała patyki na kiełbaski, także mogliśmy się od razu rozgrzać (palce u nóg zdrętwiałe na amen) i posilić.




Zaraz potem aparat odmówił mi posłuszeństwa, a poza tym już zbieraliśmy się do odejścia. Zmrok zapadał, towarzystwo nadal bawiło się przy ognisku, zapalono pochodnie i urządzono kulig dookoła boiska. Trochę żal było odchodzić, ale ja już przemarzłam, a Maciek jest świeżo po przeziębieniu i właśnie się zastanawiam, co z nim będzie po takiej eskapadzie. 
W każdym razie, miło wrócić na wieś i brać udział w sąsiedzkich spotkaniach, których na próżno się spodziewać w blokowisku.

piątek, 25 stycznia 2013

Mamy problem

Problem natury budowlanej, nie odzieżowej absolutnie. Prace chwilowo przerwane, ekipy wykończeniowej nie ma, w przeciwnym razie nie wygłupiałabym się tak przy aparacie, bo gotowi pomyśleć, że na wcześniejszym etapie budowy spadło mi na głowę coś ciężkiego.

Dziś dla odmiany nie sukienka, a ciężkie buciory i jegginsy czy jak im tam. Mogę mieć w tunice wstawkę z pseudo skóry, ale zupełnie nie wyobrażam sobie założyć spodni czy sukienki z tego tworzywa, bo już widzę jak dusiłabym się we własnym sosie.

Naszyjnik miał oryginalnie tak rażąco "złoty" łańcuszek, że czym prędzej wymieniłam chociaż na rzemyk.






czwartek, 24 stycznia 2013

Chinka z porcelaną

Dziś wszystko pod znakiem porcelany i chińszczyzny. Nawet w Chińskim Markecie byłam, tak długo jak moja głowa wytrzymała charakterystyczny zapach tego przybytku. I kupiłam coś niedorzecznego, ale o tym kiedy indziej.

Oto dzierżę najnowszy nabytek do łazienki. Płytki są ogólnie ma-sak-rycz-nie drogie, a już zwłaszcza te typu dekor. Mimo, że zachorowałam na motyw dmuchawca, to rozsądek aż mnie zabolał i znalazłam coś zastępczego, co w zbliżeniu przypomina mi koronkę. Motyw będzie ułożony nietypowo, bo na pewno nie pasem dokoła całej łazienki, jak to zwykle bywa.






Specjalne pozdrowienia dla dzisiejszego sponsora - Szpieguli, zwłaszcza od mojego męża, który pyta, czy zawodowo obrabiasz banki.


 I jeszcze mały rąbek tajemnicy - tapeta wybrana do sypialni. Mąż zgodził się na delikatny brokat, uff.


niedziela, 20 stycznia 2013

Impreza, której nie było.

Człowiek z wiekiem gnuśnieje. A może tylko z nastaniem zimy? W każdym razie dawno nigdzie nie wychodziłam, więc może stąd zachciało mi się przebieranek i zaczesywania włosów, żeby przypomnieć sobie, że mam czoło, ale niekoniecznie powinnam je pokazywać. A może perspektywa dwóch wesel i jednej komunii, majacząca gdzieś w odległym końcu wiosny, zmobilizowała mnie do obmyślania stroju. No co, nigdy nie jest za wcześnie! Chociaż akurat ta sukienka nie nadaje się, bo jest ciepła, z podszewką.Bez tego półkilogramowego ciężaru na szyi strój służy mi do pracy.







sobota, 19 stycznia 2013

Do przodu

Taak, prace w powstającym domostwie posuwają się do przodu. Byłabym nieziemsko szczęśliwa, gdybym przy okazji nie zmagała się z sąsiadami w walce o przysłowiową miedzę. Moją miedzę. Nie lubię walczyć, ale jestem do tego zmuszona. Pierwsza sprawa sądowa za mną.

Wobec obecnej sytuacji moja radocha z cegiełkowej ściany jest znacznie mniejsza niż przypuszczałam, mimo że końcowy efekt jest naprawdę, przynajmniej dla mnie, zachwycający. Oprócz tej ściany mam również ceglaste wejście do salonu, a jeszcze zostało sporo materiału, więc zastanawiam się, czy nie zużyć go na przejście z tzw. wiatrołapu do przedpokoju (ostatnie zdjęcie).

Ścianę prezentuję w stroju roboczo-okołodomowym (zwłaszcza buty są znacznie w tym celu eksplorowane) i chociaż uzyskałam od męża pozwolenie na wyjście w takowym do ludzi, to na razie nie skorzystam ;-D.





niedziela, 13 stycznia 2013

Trzynastego?



Pechowy dzień to ja miałam wczoraj – popsuła się pralka, zapchał ślimak w piecu i tylko pogaduchy z Izoldą uratowały mój podły humor. Oraz ta oto zamaszysta kieca, która po wyciągnięciu z koperty okazała się pasować na mnie, wobec czego odpadła konieczność krawieckich przeróbek. Marna to pociecha, ale jednak kobiecie nawet taka pierdoła humor poprawi. A mówią, że my niby skomplikowane jesteśmy…



Stoję sobie oto w dziurze pomiędzy przedpokojem a salonem, którą to kiedyś wypełnią dwuskrzydłowe przeszklone drzwi z naturalnej sosny, dopasowane kolorem do obicia i poręczy schodów. Po prawej stronie zarzucona zaprawą ściana, przygotowana pod cegiełki, a na niej trzy kikuty na punkty świetlne, które mają wydobywać piękno ściany i to, co  na niej zawiśnie, ale o tym kiedy indziej. W każdym razie nie zamierzam przykrywać jej przyszłej urody nadmierną ilością sprzętów.


  
Na koniec szczerbaty Zara Boy pozdrawia rozrzutnego tatusia ze spaceru do kościoła.




środa, 2 stycznia 2013

Mam i ja!







Bo wszyscy (prawie) mają podsumowanie roku. Patrzę i widzę, że nie zmieniłam w kwestii podejścia do swojego ubioru. Tak mi dobrze ze samą sobą. Nie mam potrzeby zakładania na siebie każdej pojawiającej się nowości, a nawet wolę pozostać w modowej przeszłości.

wtorek, 1 stycznia 2013

Nowy - oby nie gorszy od poprzedniego



Wraz z nowym rokiem zacznę dodawać posty oznaczone etykietą  ‘home sweet home’. Trochę po to, żeby się pochwalić swoimi postępami w urządzaniu naszego powstającego gniazdka, a głównie dlatego, że chciałabym mieć wygodny w dostępie zapis swoich poczynań. Do tej pory oznaczałam datami zdjęcia z kolejnych etapów budowy, ale nie spięłam ich w całość, więc rozproszyły się po różnych folderach i zakamarkach komputera. Tak będzie mi wygodniej.

Wykańczanie domu zaczęłam od trochę innej strony – zakupu części mebli. Te kilka kartonowych pudeł za mną to stolik pod TV, nadstawka, witryna i regał. Już dawno upatrzyliśmy sobie to w Ikei, a tu nagle w miniony weekend okazało się, że zmieniają asortyment i w ostatniej chwili kupiliśmy ostatni zestaw, choć zupełnie nie planowaliśmy teraz tego wydatku. W kolorze białym, że tak uchylę rąbka tajemnicy. Póki co, salon widzę w bieli, szarości i zgaszonej zieleni.





A te pudełka pośród których siedzę, zawierają klinkierowe cegiełki, których dosyć długo poszukiwałam. Nie chciałam się zadowolić klinkierem zakupionym w pierwszym lepszym składzie budowlanym, a na cegiełki ręcznie formowane przywożone z Holandii po prostu mnie nie stać. Próbowałam zakupić starą cegłę od okolicznych mieszkańców, ale rozmowy nie potoczyły się pomyślnie. Poza tym cięcie cegieł również byłoby sporym wydatkiem. Sprowadziłam więc klinkier z rozbiórki dworku na Pomorzu, w bardzo rozsądnej cenie. Choć na początku kolor mokrych cegiełek bardzo mnie rozczarował, to teraz, po czterech dniach, prezentują się dokładnie tak, jak chciałam. Wiem, że klinkier ostatnio święci triumfy w dekoracji wnętrz, ale nie zniechęca mnie to. Zawsze marzyłam nawet o całym domu zbudowanym z nagiej czerwonej cegły, najlepiej znacznie porośniętej bluszczem.