Żadna ze mnie koneserka kosmetyków, ale jakiś podstawowe
trzeba posiadać. Idzie wiosna (idzie, idzie!), w związku z czym zarzucam fluid
na rzecz transparentnych pudrów i tylko się dziwię, że dziewczyny z cerą o
niebo lepszą od mojej nie robią tego samego.
Ostatnimi czasy wypróbowałam poniższe pudry, dwa sypkie i
Stay Matte w kamieniu. Podzielę się więc krótko spostrzeżeniami.
Max Factor to totalna pomyłka, z nazwy transparentny,
a w rzeczywistości barwi mnie na pomarańczowo, jak gdybym z solarium świeżo
wyszła. Cenowo leży na półce ze Stay Matte, ale daleko mu do niego. Tego drugiego
używam od niedawna, stąd dotychczasowe jedyne spostrzeżenie to takie, że zaraz
po użyciu podkreśla skórki ( jest bardzo suchy), więc trzeba sobie je, hehe,
zeskrobać przed wyjściem do ludzi. Póki co, matuje dobrze, ale podejrzewam, że
przestanie po dłuższym używaniu (cera się przyzwyczai), bo tak stało się w
przypadku Lumene, dosyć drogawego. Za to twarz zaraz po użyciu aksamitna, nic
nie można było mu zarzucić. Sumując za i przeciw, z całej trójki wybrałabym
obecnie Stay Matte, ze względu na cenę i efektywność.
Co do tuszy, obecnie na tapecie Max Factor 2000 Calorie oraz
Maybeline Falsies Feather Look.
Ten pierwszy polecała jakaś blogerka i muszę
przyznać, że moje rzęsuchny stały się rzeczywiście widoczne dzięki niemu, chociaż
jednocześnie trochę za sztywne. Denerwuje mnie, zwłaszcza jako nosicielkę
kontaktów, jeszcze jeden fakt – tusz kruszy się po jakichś 8 godzinach. Przeczytałam w
mało ambitnym babskim czytadle, że Feather Look nie osypuje się, a rzęsy po nim
są miękkie, jako to pierze. Fakt, miękkie, ale gorzej podkreśla włoski niż 2000
Calorie, a poza tym nabrałam podejrzeń, że od niego zaczęło mi wypadać więcej
kłaczków niż zwykle. Także na co dzień Calorie, sporadycznie Falsies, który
przegrał w tym pojedynku.