Dobrze, że w tym momencie Dziurka z rodziną jest w drodze do Szwecji i pozostanie tam jakiś czas, w przeciwnym razie pojawiłaby się u mnie natychmiast po opublikowaniu tego posta, aby zrobić mi krzywdę...
Na moje usprawiedliwienie - bardzo się cieszę z ich szczęścia - to znaczy zmiany mieszkania na większe. Musiałam zobaczyć, co zdołali wyremontować przed wyjazdem, a poza tym zjeść tort z kuzynem, który jest tak łasy na słodycze jak ja, a poza tym dwa dni po moich urodzinach obchodził swoje, również "okrągłe".
Z historią ich mieszkania jest związana Inka i moja niepisana umowa z Dziurką. Mianowicie, kiedy szukałam intensywnie nowego właściciela dla psiny, zwróciłam się także do niej, chociaż wiedziałam, że trudno byłoby pogodzić kotkę Gryzeldę i psa na tak małym metrażu. Dziurka obiecała, że jak tylko zdoła zamienić się z kimś na większe mieszkanie, weźmie do siebie Inkę, ale ja już zdążyłam przywiązać się do mojej "owieczki". Wszyscy zdążyliśmy, nawet gderający mąż... Dlatego Inka pojechała z nami tylko po to, żeby wyjeść Gryzeldzie z misek i obszczekać ich właścicielkę.
Niewątpliwą zaletą mieszkania jest balkon - w końcu 'prawdziwy'!
Inka poznałaby tutaj sporo czworonożnych przyjaciół.
Dobrze, że wszędzie piętrzą się pudła - Gryzelda miała gdzie schować się przed psim wrogiem.
U Dziurki w kuchni czuję się jak u siebie - bo dużo białego!
Pies miałby się gdzie wybiegać!
Czekamy na kawkę.
Nasz 'helikopter' też.
Największym łasuchem okazał się Maciek.
Nic dziwnego - beza, pistacjowy krem i orzeszki - mniam!