Już 1 lipca mieliśmy okazję pobyć nad polskim morzem przez 6 dni. Ja, siostra z mężem, pewna Ruda i pięcioro naszych dzieciaków. Niestety, pogoda nie dopisała, bo przez chwilę było tak:
a potem już tylko tak:
...wobec czego spędzaliśmy dni głównie na pogryzaniu ziaren słonecznika i długich przedwieczornych spacerów plażą.
Za to pod koniec lipca, gdy pojawił się w domu Tato i Mąż w jednym, pogoda zrekompensowała nam tamte bure dni i mogliśmy cieszyć się pobytem w Karpaczu.
W pierwszym dniu, gdy dojechaliśmy późnym popołudniem i znaleźliśmy kwaterę, pospacerowaliśmy tylko po miasteczku w celu rozeznania w terenie.
Głównym celem była Królowa Karkonoszy czyli Śnieżka, którą to postanowił zdobyć nasz sześciolatek. Przypominam, że w zeszłym roku
wszedł na Trzy Korony, ale teraz czekało go trudniejsze zadanie, bo i góra wyższa, i rodzice wybrali bardzo ambitną trasę, czyli długi niebieski szlak spod świątyni Wang.
Ponieważ nie chcieliśmy przesadnie sforsować Maćka, zeszliśmy tylko na Wielką Kopę, stamtąd zjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym, a okazała się to przyjemność z dreszczykiem emocji i do tego tania.
Na dole mieliśmy jeszcze siły pohasać po skałkach Dzikiego Wodospadu: