wtorek, 31 stycznia 2012

Zmroziło, ale nie nas!

 Z ferii trzeba korzystać, mimo dziesięciostopniowego mrozu. Przeklinając go pod nosem można np. spędzić weekend we Wrocławiu i całkiem dobrze się bawić. Oczywiście atrakcje przewidziane głównie dla pięciolatka, ale matka też miała z tego radochę. W zoo zimą oboje byliśmy po raz pierwszy. Że upadłam na głowę? O nie, zwiedzanie zoo zimą ma mnóstwo zalet!
  Bilety są odrobinę tańsze, co może nie stanowi dużej różnicy, ale już na bilet tramwajowy starczyła, i to całodobowy. Cisza, spokój, od czasu do czasu ktoś przeciął nam drogę, ale nikt nikomu nie wchodził w paradę. Zwierzęta nie zmęczone tłumami chętnie pozwalały się głaskać, choć akurat czarny osioł wypiął się na nas i podszedł dopiero po długiej chwili namysłu.

 W ptaszarni pełnej egzotycznych skrzydlatych wystarczy usiąść na ławce, zamknąć oczy i poczuć się jak w dżungli. Przedziwne odgłosy natury zamiast gwaru ludzkich rozmów, coś pięknego! Zimą można właśnie odwiedzić miejsca pod dachem, gdzie latem jest zbyt tłoczno i gorąco, a resztę zostawić sobie na ciepły letni dzień.
Większość zwierząt spacerowała po wybiegach, nawet słonie wyszły się przewietrzyć, a żyraf i zebr jakoś nam nie brakowało. Zawsze można odwiedzić je wewnątrz pawilonów, a często stanowi to nawet większą atrakcję, bo zwierzaki są bliżej, na wyciągnięcie ręki. Sprawdziliśmy to w przypadku hipopotamic, mamy i córki. Podeszły jeszcze bliżej gdy dojrzały swojego opiekuna (ciągnie swój do swego?), zaprezentowały ogromne zębiska w swoich sympatycznych paszczach. Wypływając z wody trzepią zabawnie swoimi uszkami, no poezja po prostu ;-) 

 
Oprócz z pozoru szalonej wyprawy do zoo zaliczyliśmy wizytę w ruchomej szopce w Kościele NMP na Piasku. Syn szedł tam nastawiony sceptycznie, już obawiałam się że wyjdziemy po 5 minutach, ale utknął na trzy kwadranse! Tyle ruszających się naraz zabawek nie widział nigdy, i mimo że skupił się na wyścigówkach i łódkach, to obejrzał wszystkie, a może i nie zdołał, bo jest ich tam ogrom. Uszanowanie dla stareńkiego księdza Błaszczyka za coroczne ustawianie tych mechanizmów. Pamiętam je z lat dziecięcych i mam nadzieję, że ktoś po jego śmierci będzie kontynuował tę świetną tradycję.

 Moimi faworytami stała się grupka gustownie ubranych pań ze wschodu oraz dwie nieco makabryczne postaci, mianowicie Papa Smerf mrugający raz jednym, raz drugim przerażającym okiem i baba ubijająca masło, z twarzą jak z horroru. 
Szopka zawiera też elementy niespodzianek – otwory na monety, po których wrzuceniu dzieją się nieprzewidziane rzeczy, np. mała choinka zaczyna kręcić szaleńcze piruety, mało nie gubiąc bombek.
Wieczorami pozostawała nam inna wciągająca rozrywka – gry komputerowe. Nawet spodobała mi się  Cover the Orange 2, ale i tak musiałam ustępować miejsca Maciejowi. 


piątek, 27 stycznia 2012

Pooooleciał!

Czy można się cieszyć z cudzej podróży do dalekiego kraju? Można, i owszem. Jeśli nieletni bratanek leci za ocean, to cała rodzina pakuje go, przeżywa i zastanawia się, czy aby jego eskapada na pewno jest dobrym pomysłem. Spędzić ferie w Brazylii? Kto by nie chciał! Dlatego i łezka żalu w oku się kręci, ale dzielnie celebrowałam pakowanie prezentów dla rodziny mającej gościć małolata. Niektóre z nich sama wybrałam, starając się wziąć pod uwagę wszystko to, co wiem o obdarowywanych.



 Przy okazji dziękujemy Izoldzie za kosz witamin, posłużył nam także jako rekwizyt :-)
 A Dziurce za piękne bileciki wyprodukowane późną nocą :-)
O, przepraszam, motylki miały mieć skrzydełka uniesione!

poniedziałek, 23 stycznia 2012

The cat's story / Kociej opowieści ciąg dalszy

Pamiętacie wypraną dwukrotnie, kryjącą się pod kurtkami nową kotkę mojej mamy? Toż to już nie to samo zwierzę, to istny diabeł tasmański. Wszędzie jej pełno, gryzie wszystko jak szczeniak i jest totalnie bezczelna! Mimo to wybaczamy jej wiele, nawet przegryziony kabel od światełek i gołą choinkę, bo jesteśmy miłośnikami kotów. Mogę się już nie obawiać grożącego mi z tej racji staropanieństwa i planować posiadanie w przyszłości własnego, koniecznie rudego kiciusia. Maciek mnie popiera, w związku z czym głosy rozkładają się 2:1 i tato nie ma szans na psa!

sobota, 21 stycznia 2012

Landlady / Pani na włościach

Wielu znajomych narzeka na dziwną jakąś niemoc, i nie sądzę aby była ona efektem długotrwałej zimy, to raczej wina zimy niezdecydowanej. Gdzie śnieg, gdzie mrozik chociażby kilkustopniowy? Ja przynajmniej marzę o takiej pogodzie, bo jako meteopatę dobija mnie plucha. Naszą piękną pogodę widać na zdjęciach, a ja dziś na nich stoję na własnym małym kawałku ziemi, który to prezent otrzymałam wraz nadejściem nowego roku. 

 Po choinkę dostałam li i jedynie srebrny pierścionek, widocznie nie byłam zbyt grzeczna…
Jest sporawy, ciężki, o nic nie zahacza tymi trzema różami, czyli dla mnie idealny.
 
A synek dziś zgrał się ze mną kolorystycznie aż miło. Na szczęście daje się jeszcze wbijać w koszule, sweterki i kamizelki, ale jeśli przyjdzie mu do głowy podążyć za stylem ubioru tatusia, pozostanie mi tylko z rozrzewnieniem oglądać te zdjęcia.  


niedziela, 8 stycznia 2012

Life goes on / A życie toczy się dalej


Nowy rok – stara bieda. Żadnych postanowień (wszak jestem idealna – żadnych nałogów nie muszę rzucać), wielkich zmian i nadziei. Szare małe życie powoli toczy się do przodu. Żeby chociaż kulą śniegową się toczyło, a tu jak na złość nie można sobie urozmaicić dni nawet lepieniem bałwana.

Choinka nadal dzielnie stoi i, mimo że w tym roku cięta, patent z węglem i wodą działa – niewiele igieł spadło. Maciek nie pozwala pozbyć się drzewka, a już na wieść że ma ono wylądować na śmietniku zareagował niemalże płaczem. Umówiliśmy się, że choinka zniknie, gdy zje z niej już wszystkie cukierki, po jednym każdego dnia. W środę czeka mnie więc kolejna batalia…

Jak co roku dołożyliśmy swoją cegiełkę do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, choć przyznaję, że podchodzę z nieufnością do wszelkiego typu przedsięwzięć i organizacji charytatywnych. Mogę sobie tylko wyobrazić jak wiele z tych pieniędzy odpłynie do kieszeni organizatorów…

Takie zabawy jak budowa toru kuleczkowego jest świetnym zajęciem dla nas obojga – Maciek tworzy, a ja patrzę z podziwem, bo za każdym razem tor jest inny. Kupiliśmy podstawowy zestaw, ale właśnie zastanawiam się czy nie dokupić kolejnego. Przy grach komputerowych mały zbyt się denerwuje, natomiast wszelkie konstrukcje stawia ze skupieniem i uwagą. Przyszły inżynierek?

A tu pan profesor Maciej prezentuje jeden ze swoich prezentów świątecznych i przypięte do niego prace przedszkolne. W końcu mama pozwoliła przymierzyć okulary!

Żeby nie było, że zupełnie odchodzę od tematu ubrań – to moje nowe zakupy, no niezupełnie wszystkie. Jeśli coś na wyprzedażach jest brzydkie/ bure/ wygodne/babciowate/nie chciane przez innych, to jest gwarancja, że ja to kupię. Tymczasowo brak zestawów ubrań nałożonych na mą sylwetkę, bo… powiedzmy, że znudziłam się swoją twarzą na tym blogu.

P.S. Pan doktor mówi, że blogi piszą ekshibicjoniści... Na szczęście nie jest to lekarz od głowy, w przeciwnym razie zaczęłabym się o siebie martwić.