wtorek, 25 grudnia 2012

Biją mi dzwony



Stanęłam na początku polnej drogi, o której wiem od dawna, a jeszcze nigdy jej nie przemierzyłam. To trochę jak z nadchodzącym nowym rokiem. Teoretycznie wiem dokąd droga prowadzi,  widzę jak wygląda, a mimo to zapewne spotka mnie wiele niespodzianek w trakcie jej eksplorowania. Może wpadnę w kałużę, przebiję rowerowe koło na ostrym kamieniu. Może spotkam sympatyczne zwierzę lub zadziwiająca roślinę. Może nawet kogoś tam poznam, mimo pozornej pustki. Tak też jawi mi się przyszły rok, po którym spodziewam się sporo problemów, ale mam nadzieję na parę zwycięstw i tylko Bóg jeden wie, co wydarzy się tak naprawdę.

Brat życzył mi wczoraj, żeby mnie było stać na lepsze spodnie… To zapewne zemsta za to, że wcześniej wręczyłam mu rózgę. 






niedziela, 23 grudnia 2012

Zaproszenie na salony

Po raz pierwszy w tym sezonie wyciągnęłam kiziaka i tym razem doczepiłam do marynarki w że-niby-drobną-pepitkę z łatami, które u mnie dziwnym sposobem nigdy nie wypadają na łokciach. Sukienka dzianinowa pod spodem prosta, rękaw 3/4, dekolt w łódkę czyli jak lubię najbardziej. Sznurowane babcine butki plus grubsze rajstopy w prążek i pełnia szczęścia. Marynarka z kiziakiem grzeje wspaniale, daje radę przy 12 stopniach ciepła w tym pomieszczeniu. Szanowna Joanno, stół dla gości (jak widać) już przygotowany, piec działa, także zapraszam na tę kawę w salonie.

 

 

Świątecznie

Postanowiłam w tym roku wrócić do tradycyjnej ozdoby - łańcucha z kolorowych papierów, którego nie robiłam od jakichś 20 lat. Trochę za krótkie i za szerokie paski przycięłam, trudno. Na początku Maćkowi podobała się ta prosta praca, ale szybko stracił zapał, także rodzice musieli dokończyć. Za to z pełnym poświęceniem sam ubrał całą choinkę plus tata zawiesił lampki a mama łańcuch. Wymyślił też ludziki z cynamonowych lasek, przy czym oczywiście wykonanie powierzył mamie.


 Tato przywiózł chatkę z piernika do samodzielnego złożenia i bardzo nam się wszystkim ta zabawa podobała. Najpierw gotowe części trzeba było spiąć wykałaczkami.
Potem tradycyjnym sposobem, czyli przez foliową torebkę z naciętym rogiem, wyciskaliśmy zrobiony przez babcię krem (taki jak do piernika krakowskiego czyli "dziadka"), który przykrył wystające fragmenty wykałaczek.
 Bardzo podobne, tylko komin z innej strony!
 Dzieci miały ogromną frajdę z ozdabiania domku cukrowymi postaciami i żelkami, dodaliśmy sporo własnych słodyczy.
 Nasza wersja różni się od narysowanego wzoru, ale przecież jesteśmy kreatywni!
 Niestety, już na drugi dzień ozdoby zaczęły odpadać z domku, więc obecnie jest nadjedzony i wygląda znacznie smętniej, ale zabawa przednia, a piernik naprawdę smaczny.
 Dla wszystkich moich sympatycznych obserwatorek oraz dla tych, którzy zaglądają tu przypadkiem, pozwolę sobie przytoczyć wierszyk z elementarza mojego syna:

                                      Wesołych Świąt!
                                      Bez zmartwień,
                                      z barszczem, z grzybami, z karpiem,
                                      z gościem, co niesie szczęście!
                                      Czeka nań przecież miejsce.
                                      Wesołych Świąt!
                                      A w Święta
                                      niech się snuje kolęda.
                                      I gałązki świerkowe
                                      niech Wam pachną na zdrowie.
                                      Wesołych Świąt!
                                       A z Gwiazdką -
                                      pod świeczek łuną jasną
                                      życzcie sobie - od serca:
                                      zwykłego, ludzkiego szczęścia.

wtorek, 18 grudnia 2012

Podobno to modne

Ale nie dlatego kupiłam tę sukienkę (kusą, dla mnie do przełknięcia tylko z leginsami). Kołnierzyk fajniutki, czyli cekiny i koraliki w stonowanych barwach : szare, białe, przezroczyste - przy granatowym kolorze materiału. Rękawy półtransparentne, zwieńczone bufką na guzik. I chociaż sukienkę nabyłam we wrześniu, założyłam dopiero dziś na Wigilię w pracy, a i tak usłyszałam, że bardziej odpowiednia na Sylwestra (może przez te wyjapane plecy). Ostatni dzień w roku spędzę pewnie w Piżamkowicach, więc JUŻ dziś założyłam tę imprezową szatę.



Sukienka - F&F

sobota, 15 grudnia 2012

Kiepsko z pamięcią

Tak, pamięć nie jest moją mocną stroną, dlatego dopiero teraz przypomniałam sobie, że zostałam załączona do łańcuszka przez Anguę. Dalej nie podam, bo chyba już wszędzie był, ale może jakiś cichy wielbiciel z radością dowie się o mnie czegoś więcej ;-)
1. Ulubiony kolor? 
No ba, GREEN!
2. Twoje najfajniejsze wspomnienie z dzieciństwa?

W konkursie polonistycznym wygrałam wielką szmacianą lalę i krasnala z paskudną plastikową gębą, ale byłam szalenie dumna i moja samoocena wzrosła o 200%
3. Ostatnio przeczytana książka?

"Mc Dusia" Małgorzaty Musierowicz i "Plastusiowy Pamiętnik"
4. Podróż marzeń - dokąd?

Nowa Zelandia lub Brazylia
5. Co Cię skłoniło do wystartowania  z blogiem?

Brak taniej rozrywki, he he.
6. Jesteś sową czy skowronkiem?

Sowa, oj sowa.
7. Ulubiony przedmiot w szkole?

Języki, najpierw polski, potem obce.
8. I najbardziej znienawidzony..? 

Wszelkie ścisłe, z matematyką na czele.
9. Czy lubisz gotować?

Przemilczę...
10. Czy masz w domu jakiegoś zwierza?

Do niedawna był szczur i królik (uwielbiam gryzonie), ale obecnie żadnego.
11. Wymyśl coś sam/-a. Nie, no dobra. Nigdy nie przypuszczałam/-em, że...?

Że będę się tak publicznie uzewnętrzniać. 

 

Normalnie perwersja

Dziurka pyta, z czym będę nosić skórzaną spódnicę. Właściwie pasowały by mi tutaj wysokie lśniące kozaki ala Pretty Woman i pejcz w rękę, ale wrodzona nieśmiałość każe zakładać skromne sweterki i pensjonarskie bluzeczki.
Tak nawiasem, gdyby nie to, że skóra krępuję ruchy, odkształca się i pieruńsko jeździ wokół talii i w górę, byłabym całkiem zadowolona.
Proszę docenić to, że nieźle się wygimnastykowałam, aby zamieścić te zdjęcia, bo nie mogłam zabrać na dwór zasmarkanego małego fotografa, a okna w naszym tymczasowym lokum mamy niskie i niewiele światła dające. Stąd zasiadłam na mym łożu, bo tam światło najmożliwsze. A, no i jestem w wersji totalnie saute, bo w soboty daję odpocząć oczom od tuszu. 





sobota, 8 grudnia 2012

Moje drugie dziecko

Zima przyszła, hu ha. Jako człowiek nie znający przyjemności zasiadania za kierownicą czterech kółek nie mam nic przeciwko śniegowi i odrobinie mrozu. Ale tylko odrobinie, bo boję się o swoje "dziecko".
To starsze raźno maszeruje po skrzypiącym śniegu, nie przejmując się świeżą, wczorajszą "furtką" w górnym uzębieniu, ale to młodsze ma poważny problem. W nocy musiałam do niego wstawać, a dziś przykrywałam w trosce o to, aby nie zmarzło.
Myślę, że czas na sprostowanie zabawnej pomyłki i przedstawienie mojego "drugiego dziecka", kilkumiesięcznego i spędzającego mi sen z powiek bardziej niż to starsze, niemal siedmioletnie. To nasz domek, który staramy się zbudować jak najszybciej, a ja oczywiście nie mogę doczekać się tej chwili, kiedy można już wybierać meble i bibeloty. Póki co, ostry mróz minionej nocy kazał mi się martwić o niewyschnięte jeszcze tynki i zakroić akcję poszukiwania piecyków gazowych do chociażby minimalnego podniesienia temperatury wewnątrz murów. Stąd moje nocne czuwanie nad starymi, zdezelowanymi piecykami, które potrafią zgasić płomień i dalej snuć sobie gaz.



poniedziałek, 3 grudnia 2012

Sie mie nie chce

Tak leniwego weekendu nie mieliśmy od dawna, aż czuję potrzebę rozgrzeszenia w tej kwestii. Lekki mróz zaczął szczypać w policzki, słabiuchne słońce przegrywało z nim walkę, ale mimo to dzielnie poszliśmy się przewietrzyć i eksplorować kolejne chaszcze, które nadal prezentują jesienne barwy. Mieliśmy tylko dwie rękawiczki zakładane przez to z nas, które akurat nie trzymało aparatu. Za te "miśki" wyrażamy wdzięczność Szpiegowi nad Szpiegami, która pewnie nawet nie przypuszczała, że jedną parą rękawiczek uszczęśliwi aż dwoje, bo Maćkowi bardzo się one spodobały. Mnie zaś, po serii zdjęć gorących i obnażonych, można podziwiać w gaciach podomowych, wyśmianych przez braci, i kurtce używanej do prac okołodomowych. Sama magia po prostu.





A nasz mały bezimienny kot, mimo złośliwych anonimów i nadwrażliwych blogerek, rośnie z dnia na dzień, ma pełny brzuch i na pewno nie będzie lągł (ku zgrozie co niektórych) niezliczonych ilości nowych nieszczęśliwych potomków, bo... jest kocurem.