wtorek, 16 sierpnia 2011

The Pieniny expedition - Day 1st


Teraz, gdy zostałam bez męża I brata, czyli moich fotografów, nadrobię relacją z wypadu w Pieniny. Zrezygnowaliśmy z morza na rzecz gór z powodu nieprzewidywalnej pogody, a poza tym zawsze woleliśmy góry, ale Maciek był za mały i niechętny do chodzenia. Pieniny polecam właśnie całym rodzinom z dziećmi oraz ‘niewprawnym ruchowo’, bo na tamtejsze górskie szczyty każdy da radę wejść. Pieniny ja osobiście odwiedziłam już po raz trzeci i pewnie jeszcze tam wrócę. Naszą bazą wypadową zawsze była wieś Sromowce Niżne, stamtąd blisko jest do najważniejszych punktów zwiedzania. Udało nam się zaliczyć wszystkie, a deszcz straszył nas tylko wieczorami i w nocy.

Jeśli chodzi o strój, to wiadomo – wygoda, a już zwłaszcza w górach. Żadnych dodatków, ni jednej torebki (mąż taszczył plecak) ani nawet obrączki na palcu. 

Pierwszy dzień, a właściwie to co z niego zostało po dotarciu na miejsce, przeznaczyliśmy na rozeznanie terenu i zarejestrowanie zmian. Okazało się, że ukończono kładkę prowadzącą na słowacką stronę, więc odtąd jednym z ulubionych zajęć Maćkowych stało się wysiadywanie na moście i machanie wszystkiemu przepływającemu poniżej. 

Poza tym wybudowano przystań dla tratew flisackich, dzięki czemu nie trzeba cofać się kilka kilometrów wstecz a wsiąść na miejscu. Tam zrobiliśmy pierwszą rodzinną sesyjkę na tle Trzech Koron, najważniejszych szczytów Pienin.
 
Now, when my photographers are away, it’s time for a report from our mountain trip. The Pieniny are rather low but picturesque  mountains, so I can recommend them to whole families and unfit folks. It’s been my third time in that place and I never have enough. The weather didn’t disturb our exploration.
During the trip I didn’t wear anything special, just comfy stuff and no jewellery at all.
On the first day we explored the neighbourhood and discovered a newly built bridge leading to Slovakia. There was also a new raft harbor when we took the first photos with Trzy Korony (Three Crowns) in the background.




tee - Lidl, jeans - Vertus, snadals - no name
Następnie popędziliśmy na słowacką stronę zjeść ich przysmak – smażony ser.  Czasem próbujemy przyrządzać to cudo kulinarne w domu, ale nigdy nie wychodzi jak trzeba. Gdyby ktoś chciał popróbować, radzę zajrzeć na to forum. Do sera popijaliśmy kofolę, czyli coś jakby colę z posmakiem czarnych żelków Haribo, tylko nalewaną z dystrybutora.     

Next we went to Slovakia to have their national titbit – fried cheese, and drink kofola – something like coke but with some different aftertaste.

3 komentarze:

  1. W Pieninach byłam raz w życiu i muszę powiedzieć, że było warto się tam wybrać ;)
    Najwyższy czas odszukać sukienkę, masz jeszcze ok miesiąc lata, więc spokojnie zdążysz pochodzić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W Pieninach byłam już dwa razy i przyznam, że bardzo mi się tam podobało! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super fotki !! A na kładce w Sromowcach to mogłyśmy się mijać, byłam tam w tym samym czasie ;) Urocze miejsce i chętnie do niego wracam.

    OdpowiedzUsuń